top of page
  • mateuszstawicki

Ela Downarowicz o koncertach, musicalach i powieściach

Ela Downarowicz - jak pisze o sobie jest kobietą w słusznym wieku z dość bogatym doświadczeniem, której do głowy nigdy nie przyszło, że pewnego dnia siądzie przy klawiaturze i wystukiwane literki ułoży w słowa przenoszone na papier, by wymyślać przeróżne historie.

W tym miejscu pozwolę sobie na trochę prywaty, a co tam. Z Elą (wtedy jeszcze panią Elą) poznaliśmy się w 2012 roku podczas koncertu charytatywnego „Bitwa na karaoke”. Impreza organizowana była w Hali Milenium na rzecz mojej koleżanki Natalii, której niestety już nie ma z nami. Podziwiałem Elę, za jej charyzmę i chęć niesienia pomocy innym. Już wtedy zyskała moją sympatię. Po kilku latach odebrałem telefon od Eli, że potrzebna jest osoba do koncertu z okazji Dnia Kobiet. Pamiętam powiedziałem wtedy, że lubię śpiewać ale nie potrafię, ale takim osobom się nie odmawia. I tak już od kilku lat angażuje się w projekty organizowane i współorganizowane przez Elę Downarowicz. To kobieta wielu talentów, organizatorka koncertów charytatywnych, reżyserka widowisk muzycznych i tanecznych, do których układa choreografię oraz scenarzystka musicali, a od niedawna autorka powieści. Już 16 sierpnia premierę będzie miała jej kolejna powieść "Ela". Zapraszam na rozmowę z Elą Downarowicz.

 

Kołobrzeżanom jesteś znana jako organizatorka, reżyserka koncertów i widowisk tanecznych. Jak zaczęła się ta historia i czy pamiętasz jeszcze kiedy to było?

Ela Downarowicz: Pamiętam. Ale czy ja jestem znana kołobrzeżanom, nie powiedziałabym do końca. O mnie wiedzą tylko Ci co chcą wiedzieć, wie o mnie tylko takie wąskie grono osób, z którymi na ogół współpracuje. A że z wieloma osobami może współpracowałam… to faktycznie kołobrzeżanie o mnie słyszeli (uśmiech).

Zaczęło się w 2002 roku od historii Konrada, spotkałam swoją koleżankę z Telewizji Kablowej Kołobrzeg Renatę Gałan okazało się, że Renatka urodziła syna z porażeniem mózgowym. Renata nie poddała się, że urodziła dziecko niepełnosprawne a wręcz przeciwnie. Zaczęła mi opowiadać jak bardzo chciałaby, żeby Konrad pojechał na rehabilitacje w kombinezonach kosmicznych, które by usprawniły jego kończyny. Siedziało to tak we mnie, dosyć mocno. Tak mnie urzekła tym swoim podejściem, optymizmem i taką radością z każdego ruchu, który wykonywał Konrad. A ja w związku z tym, że pracowałam w TKK robiłam taki program „CO? GDZIE? KIEDY?”, gdzie przybliżałam właśnie kołobrzeżanom działalność różnych zespołów tanecznych, grup teatralnych. Nagle wpadłam na pomysł zrobienia koncertu charytatywnego, z którego dochód przeznaczylibyśmy na rzecz Konradka. Udało mi się zwerbować osoby, które chciały przede wszystkim śpiewać, to było w amfiteatrze.

Zawsze się śmieje, że zaczynałam z dużego C, z widowni prawie czterotysięcznej spadłam na trzysta osób ale to nie świadczy o tym, że jest to coś słabszego, gorszego. Zwerbowałam ówczesnego prezydenta do śpiewania, pracowałam wtedy w sekretariacie pana prezydenta, dzięki temu wykorzystałam swoje znajomości i zwerbowałam kilka osób, które nie bały się sceny. Nie wiem czy Jola (red. Jolanta Wójcik Oszmaniec) to pamięta, bo wtedy zaczęłyśmy tą współpracę, dziewczyny z klubu (red. Klub Garnizonowy) bardzo nas wspierały i zrobiłyśmy pierwszą imprezę. Potem przyłączyłam się do Kołobrzeskiego Stowarzyszenia Inteligencji Twórczej i tam dzięki nim zrobiłam kilka akcji charytatywnych w amfiteatrze. Później miałam chwilową przerwę, urodziłam dziecko i poświęciłam się wychowywaniu Kornelii. W końcu dorwał mnie Sebastian Karpiniuk i powiedział – Dość już tego odpoczynku, proszę się zmobilizować do pracy i zrobić te koncerty charytatywne, bo to było coś ciekawego.


Skończyły się koncerty charytatywne i zaczęły się koncerty z grupą kołobrzeskich amatorów w Regionalnym Centrum Kultury.

Tak. Charytatywne to było śpiewanie, taniec z VIPami, potem Bitwa na taniec, Bitwa na karaoke. Potem przyszedł incydent, po którym przestałam robić koncerty charytatywne, na krótki czas. Dzięki uprzejmości pana dyrektora Tadeusza Kielara i Regionalnego Centrum Kultury zaadaptowałam pomysł na koncert WOŚP. Tam też zrobiłam kilka akcji, o których można przeczytać na stronie „Pomóżmy przeżyć”. Koncerty na hali milenium i w amfiteatrze wiązały się z kosztami, to są miejsca w których trzeba ustawić oświetlenie i nagłośnienie, a to były dodatkowe wydatki. A w związku z tym, że RCK dysponuje piękną salą widowiskową, a pan dyrektor pozwalał mi kontynuować moją działalność koncertową, charytatywną to przeniosłam projekt na scenę RCK. Postawiłam na grupę amatorów ale także VIPów, wszystkie osoby, które występowały starałam się mieszać trochę zaangażować osoby, które piastują jakieś ważne funkcje w naszym mieście, ale też mieszać osoby, które lubią to robić.


Przed pandemią w 2020 roku napisałaś swój pierwszy musical, w ubiegłym roku kolejny. Jak powstał ten pomysł, żeby z koncertów przejść do musicali?

To wszystko przez moją siostrę i przez książki, bo jeszcze czytelnicy nie wiedzieli, że mam przygotowane powieści, których nie rozesłałam wtedy jeszcze do wydawnictw. Kiedy napisałam cztery książki do tak zwanej szuflady, moja siostra która na ogół nie jest fanką powieści stwierdzała, że jak idzie mi dobrze pisanie książek to mówi: Dość, proszę napisać musical. Ja też za każdym razem, kiedy robiłam koncerty czy te charytatywne i potem te tematyczne, za każdym razem powtarzałam sobie, że nic lepszego nie zrobię. Po pewnych przemyśleniach dochodziłam do wniosku, że może dodać coś innego, coś takiego co zaskoczy. Ja nie chciałam znudzić widza, bo jest tak, że jak ktoś przychodzi i zna repertuar to po prostu nie chce przychodzić. Więc zawsze starałam się zrobić to w takiej formie, żeby było to coś nowego, zaskakującego. Zaczynałam te koncerty z okazji Dnia Kobiet, najpierw były same panie, potem sami panowie, później duety, łączenie z tańcem i w końcu ta forma łączenia tańca ze śpiewaniem się skończyła. Trzeba było podwyższyć sobie poprzeczkę i powstał pomysł musicalu. Sylwia powiedziała: Napisałaś książki, napiszesz musical. Okazało się, że napisałam. Mając do dyspozycji fantastycznych ludzi, wykorzystując ich osobowości wiedząc w co mogę je zaangażować, żeby powstała z tego fajna sprawa. Wiadomo, że wątek walki płci to jest wątek, który nigdy nie umrze, więc na pierwszy rzut poszła „Szalona szkoła”. Była to szkoła żeńska, gdzie przypadkowo lub nie w wyniku intrygi sekretarza dostali się też mężczyźni. Takie perypetie trochę komediowe udało mi się tam wkraść, choć w komediach się nie najlepiej czułam bo na ogół pisze melodramaty, ale się udało i jestem dumna. Po pierwszych próbach byłam dumna i zaskoczona, że wam się ten scenariusz podobał. Mogę powiedzieć Wam bo jedną z głównych ról przecież u mnie zagrałeś. Szczęka opadła mi do dołu jak zobaczyłam jak wy to gracie. Fakt, że pisałam to pod was ale tutaj zaskoczyliście mnie ogromnie, przerośliście samych siebie i to co ja sobie wyobrażałam. Zależało mi na tym, żebyśmy na tej scenie pokazali siebie, w może trochę innych odsłonach.


Po „Szalonej szkole”, przyszedł czas na kolejny musical, gdzie zaangażowałaś sporą grupę dzieci.

No właśnie. To dlatego, że ciągle za mną chodziły i pytały Ciocia a Ty napiszesz coś dla nas, ciocia a my też będziemy mieli szansę zagrać i dostać rolę mówione. Pierwszy musical grali sami dorośli, dzieci były tylko studentami, które nie za dużo miały kwestii słownych. Jak były próby, które mięliśmy już nagrane i kogoś nie było, to one się świetnie zaczęły w te role wcielać. Ja też jako obserwator widziałam, że im się to strasznie podoba i za kulisami się śmialiśmy, że świetnie udają czyjeś role szczególnie Kasi i Dawida, uwielbiali tę scenkę. Samo to chodzenie za mną ciociu, ciociu… a ciocia chciała zrezygnować z tych koncertów, musicali bo już wiedziała, że nie będzie miała na wszystko czasu ale dała się przekonać. Pod warunkiem, że jednak podzieli się tymi swoimi obowiązkami z inną osobą, tą moją ukochaną wychowaną osobą jest Justynka Greczyńska.

Ja bardzo długo chodziłam z myślą, żeby zrezygnować. Czas pandemii był trudny dla wszystkich, dla nas był o tyle fajny, że mogliśmy się spotkać na próbach, ale zawsze kogoś brakowało bo albo był na kwarantannie albo był chory. Jak ciągle te obostrzenia były przekładane to mi się serce krajało, że włożyliśmy w to tyle pracy i mamy to zagrać do pustej publiczności, tylko po to żeby to nagrać, bo wtedy wszystko było zdalnie – streamingowane. A ja nie chciałam, żeby to tak poszło bez emocji. Jak zagraliśmy tę sztukę tylko pod potrzeby kamery i jak nie ma się odzewu z drugiej strony, westchnięcia publiczności czy spontanicznych braw to nas to nie nakręcało. Ja pod tym kątem mocno to przeżywałam, że my się tak mocno w to zaangażowaliśmy, kiedy stanowiliśmy grupę jako całość i stąd też te moje rozterki, czy to ciągnąć bo to było wariactwo z tymi obostrzeniami. Dlatego zdecydowałam się, żeby podzielić się pracą nad tym projektem z osobą młodszą, dysponującą większą ilością czasu. Powiem, że wyszło to, nie odcięłam się całkiem bo dzieci zostały pod moją pieczą, ale duży oddech czułam kiedy nie musiałam się uczyć wszystkich choreografii, które Justynka przejęła.


Możemy zdradzić, że na wiosnę przyszłego roku będzie kolejny musical?

No tak, (uśmiech) ale myślę, że to Justynka powinna więcej powiedzieć. Trochę mogę zdradzić, że powstał scenariusz trzeciego musicalu, ale o koncepcji i przygotowaniach proszę z panią reżyser.


Nawiązałaś we wcześniejszych wypowiedziach do książek. W lutym poznaliśmy Aleksandrę bohaterkę twojej pierwszej powieści. Jak wyglądały pracę nad debiutancką książką.

„Aleksandra” nie była moją pierwszą napisaną książką. Pierwszą była „Ela”, potem zaczęłam pisać „Monikę”, Monika mnie zdenerwowała po pięćdziesięciu stronach, odłożyłam ją i w przypływie chwili napisałam „Aleksandrę”. Potem wróciłam do „Moniki”. Zanim wysłałam książki do wydawnictwa to ja miałam napisane cztery powieści. Przy Aleksandrze szłam z rozpędu, wiedziałam że Ela dobrze się sprzedała wśród moich znajomych, zdawałam sobie sprawę, że nie będę się jej wstydziła jeśli pokażę ją szerszemu gronu czytelników. Miałam w gronie osoby, które nie czytają tego typu książek, a udało mi się je zaciekawić.

Jak już mówiłam we wcześniejszych wywiadach, Aleksandra na początku książki stoi na dachu budynku i chce popełnić samobójstwo. Ta myśl przyszła mi w drodze do pracy, miałam niezbyt dobry humor, jeszcze padał mi deszcz na głowę, wiał wiatr w oczy a jechałam na rowerze. Na pewno sobie państwo wyobrażają, jak jest człowiek wtedy zdenerwowany jak to wszystko działa przeciwko. Myślę sobie no nic tylko stanąć na tym dachu i skończyć z sobą bo to jest już taki humor, że nic dobrego z tego nie będzie. Ale potem pomyślałam, że może jednak coś z tego będzie, bo wokół tej sceny wymyślę sobie historię tej Aleksandry, żeby można było ją przelać na papier i przeczytać. Wiedziałam, że Aleksandra wyjedzie na misję do Afryki, nie wiedziałam tylko dlaczego będzie chciała uciec z Polski, potem sobie wymyśliłam dlaczego ma na tym dachu stanąć. Później trzeba było rozwikłać, czy rzeczywiście z tego dachu skoczy czy nie skoczy, tak powstała cała ta historia. Nie będę zdradzała bo jeśli ktoś nie czytał „Aleksandry”, a będzie chciał to na mojej stronie jest opis Aleksandry. Jeśli kogoś zaciekawi to weźmie ją do ręki.


Wspomniałaś już o „Eli” kolejnej twojej powieści, której premiera już 16 sierpnia. Czy w Eli jest trochę Eli Downarowicz, czy jest tylko twoją imienniczką?

Napisałam w tak zwanym posłowie od autora, że to nie jest biografia, i to nie jest biografia. Ale Ela ma dużo cech Eli. Bo ja pisząc pierwszą książkę pisałam ją w takim buncie do świata do samej siebie, do decyzji które podjęłam kiedyś, które wydawały mi się że są słuszne, a z którymi nie mogłam się później pogodzić. Nie będę spojlerować bo moje życie prywatne nijak ma się do opowieści, którą zapisałam. Ale łatwiej mi było napisać pierwszą książkę mając za pierwowzór siebie. Musiałam nauczyć się pisać o cechach ludzi. „Ela” mnie nauczyła mówić wieloma głosami, nie tylko swoim głosem i musiałam nadać jej jakiś cech. Ela ma bardzo dużo cech Eli pracuje też w centrum kultury, nie koniecznie w Kołobrzegu, też organizuje koncerty. „Ele” pisałam już dawno bo napisałam ją trzy lata temu, kiedy wprowadzałam tańce do naszych realizacji koncertowych. I tak zanim tę historię przetrawiłam w myślach minął rok. W końcu w buncie usiadłam przed komputerem i postanowiłam ją wklepywać i tak osadzając ją w tym komputerze, musiałam potraktować ją z różnych punktów widzenia i wtedy stwierdziłam, że jakaś fajna historia mi się układa. Ela przeżywa historie, których sama w życiu bym nie chciała przeżyć, ale ma córkę Kornelię, siostrę Sylwię ma szwagra Krzysztofa i oni w tej książce są bo wyrazili na to zgodę. Ale historia wymyślona, jest typową fikcją. Powstała na podstawie obserwacji międzyludzkich, zachowań, oparta jest na moich pragnieniach, marzeniach, które chciałabym przeżyć, ale historia tak została w książce pociągnięta, że jednak wolałabym nie. Czasami jest tak, że powieść się rozwija w osobie piszącej i tylko ode mnie zależało czy utrzymam ją w ryzach na tyle żeby mieć nad nią kontrolę, czy faktycznie mi się rozejdzie. Udało mi się to w tych ryzach przytrzymać. Ja zawsze mam problem z końcówkami książek.


Właśnie o to chciałem Cię zapytać. Czy jak zaczynasz pisać i masz jakąś myśl jak ona się skończy czy rzeczywiście się tak kończy, czy kończy się zupełnie inaczej niż planowałaś na początku?

Powiem ci, że ja dojrzewam z każdą książką. O ile pisząc „Ele” myślałam, że dam głos tylko jej, a potem się okazało, że jak mogę pisać o rozterkach małżeńskich czy kochanka nie dając głosu tej żonie, temu kochankowi. Więc musiałam się trochę nauczyć myśleć jak mężczyzna, trochę jak ta zdradzana kobieta, trochę jak kobieta, która zabiera faceta innej kobiecie, takie różne punkty widzenia. „Ela” miała pewien zarys i każdy musiał tam swoją historię opowiedzieć, ale końcówki nie miała. Nie zdradzę czy się kończy dobrze czy źle, 16 sierpnia premiera. Przy „Aleksandrze” przygotowałam poszczególne etapy powieści, ale na przykład, pojawiła się postać siostry Józefy, nad którą ciągle się zastanawiałam, po co ją ulokowałam w sierocińcu w Nigerii. Nagle któregoś razu, będąc w łazience krzyczę do córki – Już wiem, już wiem dlaczego ona się tam znalazła. Ona się tam znalazła z konkretnego powodu, osoby, które czytały wiedzą z jakiego, a osoby które nie czytały być może zaciekawią się i sięgną po tę książkę. Zdecydowanie lepiej opracowałam plan przy „Monice” i „Cecylii”. Tam już schemat książki zrobiłam bardziej dokładny, aczkolwiek też Cecylia wywiodła mnie w pole, bo się w ostatniej chwili zdecydowałam, że będzie druga część. Jest to książka o bliźniaczkach, z których jedna jest agentką rządową i jedzie na ratunek siostrze, porwanej przez obcy wywiad i nie wiadomo do końca, która jest agentką, a która nie. Tak mi się spodobała ta historia, że pomyślałam, dlaczego tylko Cecylia ma mieć głos, może Celina też na to zasługuje. Już przy kolejnych, bo napisałam jeszcze dwie powieści, to tak jak powiedziałeś, początek i koniec był mi już znany, środek należało wypełnić. Często jest tak, fajnie, że wikłasz jakiegoś bohatera dajesz mu jakiś znajomych, przyjaciół i potem się okazuje, że ich historia też zasługuje na to, by ją opowiedzieć.


Do wydawnictwa trafiły na tą chwilę cztery książki, Aleksandra, Ela, Monika i Cecylia. Masz jeszcze jakieś napisane w swojej szufladzie?

Napisana jest również Marta i Łucja, ale jeszcze o nich wydawnictwo nie wie, tylko grono najbliższych ale już teraz dzięki tobie dowie się trochę większe grono. Niedługo będzie druga część Cecylii czyli Celina.


Dziękuję za rozmowę :)


Rozmawiał: Mateusz Stawicki


linki do stron:

Powiązane posty

Zobacz wszystkie

 NAJNOWSZE POSTY

 WYRÓŻNIONE

 FACEBOOK

ela_plakat.png
bottom of page